PRZEPOWIEDNIA O UCZNIU, KTÓRY NIE CHCE CHCIEĆ

Wszystkich należy wzywać na radę,
gdyż Pan często właśnie komuś młodszemu objawia to,
co jest lepsze.
(Reguła św. Benedykta z Nursji, VI w.)
Zła wiadomość jest taka: samorząd szkolny to nieustannie tracona szansa. Dobra wiadomość brzmi zaś tak: ta szansa, choć tracona, nie ginie i zawsze pozostaje do wykorzystania. Nie ginie, bo źródłem tej szansy jest naturalne dążenie dzieci i młodzieży do wywierania wpływu na rzeczywistość, która ich otacza. Od wychowawców w znacznej mierze zależy, w jaki sposób potrzeba ta zostanie zaspokojona. Ryzyko związane z powierzaniem uczniom odpowiedzialności za szkołę i uczenie się nie jest większe, niż ryzyko związane z zaspokajaniem potrzeby wpływu w sposób destruktywny dla społeczności. Mimo to – my, nauczyciele – wolimy często raczej reagować na opór, niż dzielić się władzą i korzystać z wielu rąk do pracy. Parafrazując Aleksandra Wielopolskiego należałoby rzec: „Dla naszych uczniów możemy zrobić wszystko, z nimi nic.” Jeżeli na kapitał społeczny składają się „takie cechy organizacji społeczeństwa, jak zaufanie, normy i powiązania”[1], to możemy powiedzieć, że często zamiast trudu powierzania i dzielenia zadań, kształtowania klarownych reguł i szukania sojuszników, rada pedagogiczna wybiera samotną szarżę. Koszty współdziałania wydają się nam często wyższe niż koszty samotnych zmagań; ryzyko uczestniczenia w sytuacjach, w których uczestników nie kontrolujemy w pełni, wydaje się nam poważniejsze niż ryzyko zmarnowania możliwości kryjących się w środowisku.
Powyższa uwaga może wydać się części Czytelników źle adresowana. Samorządność uczniów? Cóż możemy zrobić skoro oni sami aktywności nie podejmują? Kto może sądzić szkołę z powodu braku aktywności tych, którym „nie chce się chcieć”?
W odpowiedzi poddałbym pod rozwagę rzecz następującą: propozycja aktywności skierowana do uczniów trafia w próżnię zapewne równie często dlatego, że brak im motywacji (nie wiedzą, jak brzmi odpowiedź na pytanie „dlaczego mamy coś robić?”), jak dlatego, że brak im szczegółowej wiedzy o możliwościach (nie wiedzą, jak brzmi odpowiedź na pytanie „co i jak możemy zrobić?”). Ile razy opiekunowie samorządu szkolnego słyszą pretensję: „a dlaczego nauczyciele się tym nie zajmują?”, a ile razy pytanie „ale co my mielibyśmy robić w tym samorządzie?”. Częściej to drugie, prawda? I prawdziwa bezradność nas opiekunów ujawnia się dopiero przy drugim z tych pytań. Często zachodzi zatem fatalne w skutkach sprzężenie zwrotne. Osoby pracujące w danej placówce ubolewają nad brakiem gotowości do jakiegokolwiek współdziałania i w desperacji zagospodarowują pole, na którym wcześniej oczekiwali aktywności innych. Uczniowie przyjmują wyznaczoną im w ten sposób rolę i uznają swoją pozycję „klienta” raczej, niż „współtwórcy” miejsca; stają się bierni.
Kto z nauczycieli ubolewa, że jego uczniowie nie są aktywni, wypowiada najczęściej samospełniającą się przepowiednię. Lepiej więc ugryźć się w język, gdy kusi nas taka łatwa konstatacja.
[1] R. Putnam, Demokracja w działaniu: tradycje obywatelskie we współczesnych Włoszech, Kraków 1995, s. 258.
Tekst tego wpisu jest fragmentem większej całosci nt. ewaluacji samorządności uczniowskiej, który przygotowałem dla Koalicji na rzecz samorządów uczniowskich.
Najnowsze Wpisy
HORRENDUM: PUNKTY ZA ZACHOWANIE
O punktach za zachowanie miałem okazję nieraz d...CHIŃSKA ENCYKLOPEDIA
Chciałbym zaproponować Wam pod rozwagę metodę, ...WIEM, CO PRZEŻYWAM
Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś? – za...