EWD i NWD
Nie spotkałem jeszcze nauczyciela, który nie przeklinałby rankingów. Nie spotkałem się jednak także z jakąkolwiek akcją ze strony nauczycieli, która pokazałaby nonsens tego rodzaju przedsięwzięć. Nie dość, że cierpliwie znosimy biznesowe inicjatywy rozmaitych „Perspektyw”, to jeszcze tańczymy, jak nam zagrają! A przecież wiemy dobrze, że ranking pokazuje najpewniej tylko to, kto był w tymże rankingu wysoko w poprzednich latach – to samospełniająca sie przepowiednia. Żenujący spektakl.
Liceum, w której pracowałem naście lat temu było na czubku rankingu w Warszawie. W pierwszej klasie miałem – trudno uwierzyć – tylko finalistów i laureatów rozmaitych konkursów. Na końcu mojej pracy z nimi miałem 5 licealnych olimpijczyków. A szkoła kolejny rok była na szczycie. Czy była w tym jakakolwiek moja zasługa?
Jakość pracy sprawdza się, gdy trójkowicza czynimy czwórkowiczem, a nie wówczas, gdy uda nam się nie zaszkodzić olimpijczykowi 🙂 To truizm. Jakiś upiorny marketingowy fatalizm tłumaczy, dlaczego rozumiejąc tę prostą prawdę, sięgamy z uporem maniaka po wyniki rankingów. A tylko lenistwo chyba wyjaśnia, czemu nie walczymy o dusze rodziców zatrutych miazmatami rankingowego szołbiznesu.
Dlatego od początku kibicuję badaniom Edukacyjnej Wartości Dodanej (więcej tutaj). Te badania, oparte na szczegółowym zestawianiu danych egzaminacyjnych, pokazują, w jaki sposób „przybywa” wiedzy i umiejętności dzieciom podczas pobytu w szkole. Czy coś dodaliśmy naszym olimpijczykom, czy tylko grzejemy się w słońcu ich sukcesu? Czy wsparliśmy dzieci z kłopotami, czy poprzestajemy na konstatacji, że „tu już od nas nic nie zależy”? Czy aby nie jesteśmy – mówiąc językiem układów wspołrzędnych używanych w EWD – „szkołą straconych szans”?
W ostatnią środę uczestniczyłem w konferencji nt. trafności Edukacyjnej Wartości Dodanej zorganizowanej w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Przeprowadzone badania dowodzą, że wyniki EWD rzeczywiście pokazują, co w szkole się dzieje, tzn. co my, nauczyciele robimy z potencjałem dzieci, które nam powierzono. Wiedzy z tych danych zaczerpnąć można sporo, o czym przekonuje prezentacja dr Ewy Stożek, szefowej Pracowni EWD w Instytucie Badań Edukacyjnych (do obejrzenia tutaj).
Ja po tej konferencji pozostałem z wiarą w EWD, ale też i z pytaniem o udział rodziców. Jaki jest ich wkład w sukces tych szkół, których EWD jest wysokie? Bardzo ciekawa prezentacja (zerknij tutaj) badaczek z Uniwersytetu Warszawskiego, Łucji Krzyżanowskiej i Magdaleny Stec, nie dała mi odpowiedzi. A przecież tkwi mi w głowie zdanie pewnej mamy, która tłumacząc, dlaczego zabrała dziecko z topowego liceum powiedziała: „Szkoły, które zajmują się wymaganiem, nie mają już czasu na to, żeby uczyć. Wtedy to rodzice muszą na to znaleźć czas albo pieniądze.”
Może coś przegapiłem, ale wydaje mi się, że wpływ tego czynnika – pracy rodziców – na EWD nie był analizowany podczas konferencji, choć wielokrotnie była mowa o kapitale społecznym (patrz tutaj). Czym innym jednak jest sprawdzić, ile książek jest w domu ucznia, a czym innym zbadać, jakie – zakładam, że zmieniające się zależnie od etapu edukacyjnego – nakłady ponoszą rodzice, aby pomóc szkole lub – co gorsza – ją zastąpić.
Jedna rzecz, choć podczas konferencji o niej nie mówiono, wydaje się pozostawać w niepodważalnie silnym związku z wysokim EWD. To mianowicie – jak mówią w CEO – wysoki poziom NWD, czyli Niezłomnej Woli Dyrektora w zmienianiu szkoły na lepsze 🙂 A EWD w tych zmianach przydaje się bez dwóch zdań.
Najnowsze Wpisy
HORRENDUM: PUNKTY ZA ZACHOWANIE
O punktach za zachowanie miałem okazję nieraz d...CHIŃSKA ENCYKLOPEDIA
Chciałbym zaproponować Wam pod rozwagę metodę, ...WIEM, CO PRZEŻYWAM
Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś? – za...