WIEM, CO PRZEŻYWAM

Dodał: / środa, 26 lutego 2014 / Kategorie: Blog, Lektury, wychowanie

Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś? – zapytała kiedyś w tytule swojego eseju  profesor Maria Janion. Jej niepokój dotyczył – jesli mnie pamięć nie zwodzi na manowce – kwestii zupełnie zasadniczej, a mianowicie mojej słabnącej zdolności do opowiadania o tym, co dzieje się w moim wnętrzu.

Kiedyś bogactwo dostępnych obrazów literackich sprawiało, że mogłem wesprzeć mój niewprawny język słowami poetów – dziś te skarby są trudniej dostępne, pod strzechami naszych głów nie Mickiewicz, ale muzyka rozrywkowa mieszka. Mówiąc jeszcze inaczej: dawniej można było zakochać się na wiele sposobów i na wiele sposobów można było to wyrazić, dziś nadal zakochujemy się na wiele sposobów, ale kultura masowa podsuwa nam już tylko jeden sposób wyrazu – jak mówi poeta (e.e. cummings, zdaje się) – voulez-vous coucher avec moi? 

Brak środków wyrazu oznacza uwięzienie. Czuję i nie wiem co. Przeżywam i nie potrafię nazwać. Fajnie – znaczy przeżywam coś dobrego. Masakra – to nie dało mi radości. Życie w takim zamknięciu jest męką, w tym więzieniu musi dojść do buntu. To część odpowiedzi na pytanie o źródła destrukcyjnych zachowań dzieci i młodzieży. Obserwujemy eksplozje w zakorkowanych butelkach, szamotaninę ludzi zamkniętych w skafandrach, krzyk za dźwiękoszczelną szybą.

Myślałem o tym, kiedy wracałem wczoraj wieczorem z koncertu muzyki dawnej w Filharmonii Narodowej. Grała L’Arpeggiata Cristiny Pluhar. Nadzwyczajny zespół: tajemnie nieobecna Haru Kitamika, autoironiczny Doron Sherwin, diaboliczny Boris Schmidt, David Mayoral i Francesco Turrisi, uciekinierzy z „Colasa Breugnon”, profesorski Eero Palviainen, silna i jakby niepewna zarazem Veronika Skuplik , a wraz z nimi śpiewacy – ekstatyczny młody bóg Vincenzo Capezzuto i Nuria Rial, o której powiedziałbym, że śpiewa gdzieś w głąb siebie, a nas tylko dopuszcza do bycia świadkami tej rozmowy wewnętrznej.

Pozwalam sobie na te charakterystyki, chociaż jestem półgłuchy i o muzykantach nie powinienem się wypowiadać. Mam jednak wrażenie, że to oni wypowiedzieli się o sobie, tak dobitnie, że nawet ja usłyszałem.

A myśmy zabrali dzieciom instrumenty muzyczne. Albo muzyka zniknęła ze szkoły, albo jest dla „utalentowanych”, albo jest „na zaliczenie”. (To były moje jedyne wagary w podstawówce – dałem drapaka z muzyki, bo nie potrafiłem grać na flecie „Prząśniczki”). Zawsze źle.

Nie pozwalamy dzieciom grać – jak mamy je usłyszeć?

Czy można w szkole zebrać dzieci na wspólne hałasowanie? Czy warto zaryzykować po to, aby zobaczyć jak z tego hałasu wyłania się harmonia? Pozwolić im doświadczyć tego właśnie – zgiełku wielu emocji, które dopasowują się do siebie i tworzą społeczny ład?

Nie piszę tu o tworzeniu dziecięcych orkiestr lub chórów, które „uświetniają” szkolne uroczystości wyśpiewując chwałę wysiłku, jaki włożył dyrygent. Piszę o hałasowaniu – słuchaniu się – słuchaniu się nawzajem – muzykowaniu i o tym, że czego się nie da opowiedzieć w słowach, to można zagrać, a inni (i ja sam) dowiedzą się dzięki temu, co przeżywam.

TOP